Świat na talerzu: grudnia 2013

piątek, 27 grudnia 2013

WIELKA BRYTANIA (Anglia): Egg Nog

- Potworku, boimy się Salmonelli? - pytam mimochodem.
- Co? O co chodzi? - Mauryc odpowiada zbity z tropu.
- A bo będę robić Egg nog, a to jest na bazie surowych jajek.
- To ja się boję!
- To zrobię wersję gotowaną...

Tak to włąśnie ustaliliśmy, że przygotujemy bezpieczniejszą wersję tego świątecznego klasyka. Przyznam, że nigdy wcześniej tegoż napitku nie próbowałam, więc powiedzcie sami... czy jest lepszy moment, niż spędzając święta za granica? Co prawda nie w kraju anglojęzycznym, gdzie Egg nog jest tak powszechny, jak u nas kompot z suszu, ale nie czepiajmy się szczegółów. 

holiday drinks, eggs
Składniki:
  • 2 jajka
  • 1/3 szklanki cukru
  • 2 szklanki mleka
  • łyżeczka esencji winiliowej
  • gałka muszkatołowa
  • rum
Uwagi: Napój można przygotować również bez gotowania, ale bezpieczeństwa nigdy za wiele. Można też bezalkoholowo, ale co to za atrakcja... niczym Kogel Mogel z mlekiem. Zamiast rumu można posłużyć się też brandy, whiskey, koniakiem. W wielu przepisach dodają też śmietankę, ale jakoś tak mi się skończyła. Poza tym po tych wszystkich świątecznych obiadach, można sobie trochę odpuścić dodatkową dawkę kalorii ;)




Jajka ubijamy na białą, gęstą masę. Mleko z cukrem i przyprawami doprowadzamy prawie do wrzenia (albo przynajmniej do 70 stopni C). Następnie powoli dodajemy mleko do masy jajecznej, cały czas mieszając (najłatwiej - mikserem). Kiedy całość już połączymy przelewamy spowrotem do rondelka i podgrzewamy na wolnym ogniu, mieszając. Nie chcemy tego zagotować, tylko podgrzać w dwóch celach: 
1) wykluczyć jakiekolwiek ryzyko zarażenia
2) mieszanka trochę zgęstnieje
Następnie schładzamy i dodajemy alkohol. Ponoć najlepiej smakuje, jeśli odstoi w lodówce całą noc, albo jeszcze lepiej 2-3 tygodnie... My aż tyle nie mieliśmy zamiaru czekać. 

christmas


- Gotowe! - wołam uradowana.
- Które dla mnie?? - Mauryc uradowany podbiega do stołu.
- Które chcesz - odpowiadam, po czym on sięga po większą szklankę ;)
- Pychaaaa! 
Cóż tu dużo mówić... dodałam całą resztkę rumu jaką mieliśmy (około 150 ml), więc wyszło całkiem mocne. Ale jeśli chodzi o święta, to nie ma nic lepszego niż porządny booze ;)


Te post bierze udział w akcji kulinarnej: 

czwartek, 12 grudnia 2013

KANADA: London Fog

Ostatnio strasznie u nas mgliście. Zainspirowało mnie to do przetestowania nowego napoju. London Fog... nazwa bardzo mylna, bo napój wywodzi się z Kanady, a nie Anglii! Ponoć bardzo popularny również w północno-zachodnich stanach USA. Serwowany nawet jest w tamtejszych Starbucks'ach jako Earl Grey Tea Latte. Tak tak... to kolejna wariacja na temat mleka w herbacie. Po doskonałym eksperymencie z Masala Chai, spojrzałam przychylniejszym okiem na tego typu napoje. Horror z dzieciństwa w postaci bawarki zmienia się w swego rodzaju uwielbienie. Może w tym tkwi sekret... herbata musi być mocna i obowiązkowo aromatyczne wbogacacze smakowe ;) Zatem do dzieła.

Earl grey tea latte

Składniki:
  • torebka herbaty Earl Grey
  • pół szklanki gorącej wody
  • pół szklanki mleka
  • 20 ml syropu waniliowego



"Zamglamy" herbatę ;)

W szklance zalewamy herbatę wrzątkiem. Zostawiamy około 4 minut do zaparzenia. Esencja musi być dość mocna. Dodajemy około 20 ml syropu waniliowego. Ilość ta właściwie jest chyba dość subiektywna. Chciałam, żeby nutka waniliowa była wyczuwalna i napój dość słodki. Mleko podgrzewany i spieniamy jednocześnie. Polecałabym do tego spieniacz w ekspresie do kawy, ale ręczny mikserek do spieniania też świetnia zdaje egzamin ;) Dodajemy gorące mleko do herbaty i dekorujemy chmurką spienionego mleka. Dla lepszego efektu wizualnego przypruszyłam piankę jeszcze szczyptą gałki muszkatołowej. 


Tu dopiero wyszło mgliście ;)
Werdykt: London Fog bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i momentalnie zdobył uznanie. Nutki wanilii i bergamotki delikatnie się nawzajem przechodzą i w mlecznej "mgiełce" smakują wręcz jedwabiście. Wpisuję na listę ulubionych! ;)

środa, 4 grudnia 2013

POLSKA: Barszcz ukraiński

Ach nasza piękna rodzinna sztuka kulinarna. Jak to jest, że uwielbiamy "zapożyczać" kraje w nazwach naszych narodowych dań? Ryba po grecku, o której nikt w Grecji nie słyszał... Śledź po japońsku, od którego Japończycy popełniliby harakiri... Barszcz ukraiński. Ok, tu jednak zwracam honor, bo danie rzeczywiście wywodzi się z ukrainy, gdzie w takiej formie jak znamy nazywany jest barszczem czernihowskim. Jednak na polską modłę zmodyfikowano trochę przepis (na Ukrainie tradycyjnie podaje się go ze specyficznymi kluchami i sosem czosnkowym), zatem wrzucam go do naszej piaskownicy. Kiedyś będę musiała przetestować oryginał od sąsiadów zza miedzy. Przepis wysępiony od mojej mamy ;)

kuchnia polska

Składniki:
  • 1,5 l bulionu wołowego
  • 2 ziemniaki
  • 1 marchewka
  • 1 korzeń pietruszki
  • ćwiartka kapusty włoskiej
  • 3 buraki*
  • cebula
  • dwie małe puszki brązowej fasolki
  • łyżka przecieru pomidorowego
  • 2 łyżki czerwonego octu winnego**
  • łyżka cukru
  • łyżka śmietany
  • koperek
Uwagi: * posiłkowałam się burakami z woreczka, które już są ugotowane, bo tylko takie byłam w stanie kupić w moim supermarkecie. Następnym razem zaplanuję zupę lepiej i wybiorę się na targ, gdzie powinnam dostać też normalne surowe buraki. Moja mama ściera dwa buraki do zupy w czasie gotowania, a po zakwaszeniu dodaje jeszcze jednego ponacinanego, żeby poprawił kolor. Jako, że moje buraki były już ugotowane, dodałam je pod sam koniec, a więc nie zmieniły też koloru. 
** do zakwaszenia użyłam czerwonego octu winnego (ten najlepiej pasuje), ale można w jego miejsce użyć kwasku cytrynowego (jak moja mama) lub z brak laku nawet i sok z cytryny. Ilość kwasu i cukru trzeba dopasować doprawiając, tak żeby zupa była nieco słodko-kwaśna.




Warzywa obieramy. Ziemniaki kroimy w kostkę, marchew, pietruszkę i 2 buraki ścieramy na tarce o grubych oczkach. Kapustę i cebulę kroimy w paski. Do gotującego się bulionu wrzucamy wszystkie warzywa i gotujemy, aż będą al dente ;) Dodajemy przecier pomidorowy, cukier i zakwaszamy. Teraz dodajemy jeszcze jednego buraka głęboko ponacinanego, żeby oddał jeszcze trochę koloru (potem można go wyciągnąć). Fasolkę wyrzucamy na sitko i opłukujemy (szczególnie, jeśli jest to fasolka w sosie pomidorowym). Dodajemy do zupy. Łyżkę śmietany rozrabiamy w kubeczku z odrobiną gorącej zupy i dopiero wtedy dodajemy do garnka. Inaczej białko może się ściąć i zamiast ładnie zabielonej zupy będziemy mieć nieestetyczne "farfocle" ;) Przed podaniem dodajemy koperek i ewentualnie doprawiamy solą. 


Pomimo gotowanych buraków (które swoją drogą nieziemsko łatwo i szybko się ściera na tarce) zupa wyszłą pysznie. Prawie jak u mamy (bo wiadomo, mamina zawsze jest lepsza). Mauryc zachwycony pochłonął dwie miseczki (i pół bagietki). Ach miło czasem poczuć domowy smak na obczyźnie ;)