Świat na talerzu: kwietnia 2013

środa, 10 kwietnia 2013

ISLANDIA: Fiskibollur

Zaprzęgnęłam inne blogerki-emigrantki do pomocy. W końcu kto jak nie one zapewni mi wiarygodny i wartościowy wgląd w kulinarne zwyczaje mieszkańców krajów, w których przyszło im mieszkać. Wczoraj Maus miał wieczorne spotkanie w pracy, więc dla mnie oznaczało to, że obiad będę jadła sama. Idealna okazja, żeby przetestować coś nowego, najlepiej rybnego, bo za rybami to mój luby nie przepada. Sięgnęłam do skrzynki mailowej i wyłowiłam sugestię drogiej Reykjaviczanki :) Wieloryba, ani sfermentowanego rekina, tak jak podejrzewała, w sklepie nie udało mi się dostać, jednak zwykłą białą rybę na rybne kulki jak najbardziej :)


Składniki:
  • 300 g fileta z białej ryby*
  • cebula
  • 1-2 łyżeczki soli
  • 1,5 łyżki mąki
  • pół łyżki mączki ziemniaczanej
  • 1 jajko
  • 25 ml mleka
  • pieprz
  • olej lub masło do smażenia
Uwagi: Przepis pochodzi ze strony Recipes.wikia.com, który poleciła mi Karolina. Proporcje oczywiście sobie zmniejszyłam i dostosowałam do posiadanej przeze mnie ilości rybki.
* Choć najlepszy podobno były dorsz, halibut lub łupacz, ale z braku laku kupiłam... tilapię :D Miała być biała ryba, to była.



Rybę i cebulę mielimy (tudzież blenderujemy... każdy ratuje się jak może, ważne żeby filet był rozdrobniony. W misce mieszamy rybno-cebulową papkę z resztą składników i odstawiamy na parę minut (wg przepisu 30). W między czasie możemy sobie np. przygotować warzywka do obiadu lub obrać ziemniaczki. Ostatecznie w takim towarzystwie najczęściej się podaje fiskibollur. Nabieramy masę łyżką i formujemy zgdabne kuleczki. Smażymy na rozgrzanym tłuszczu, aż się pięknie zrumienią, zupełnie jak tradycyjne mięsne klopsiki :D


Wyszły pyszne! Delikatne w środku i chrupiące z wierzchu. Fajna alternatywa dla mielonych i dla amatorów ryby. Z 300 gram fileta wyszło mi oczywiście za dużo rybnych kuleczek jak dla mnie samej. Nic straconego... następnego dnia na kromce pełnoziarnistego chlebka i ozdobione rzeżuszką stanowiły pyszny lunch :)

sobota, 6 kwietnia 2013

TAJLANDIA: Massaman curry

Och, nasze ulubione danie! Pierwszy raz spróbowaliśmy go w maleńkiej tajskiej knajpce w Amsterdamie (którą teraz odwiedzamy, przy każdej możliwej okazji będąc w tym mieście) i z miejsca się w nim zakochaliśmy. Szybko odszukałam przepis i postawiłam sobie za punkt honoru odwzorować je jak najwierniej. Wychodzi pyszne za każdym razem. 


Składniki:
  • 300 g kurczaka
  • 200 g ziemniaków (najlepiej niedużych)
  • 5-10 szalotek (w zależności od wielkości)
  • 3 łyżki czerwonej pasty curry
  • 400 ml mleczka kokosowego
  • 200 ml śmietanki kokosowej (jeśli nie możecie kupić, użyjcie poprostu więcej więcej mleczka, najlepiej gęstego)
  • 2 łyżki sosu rybnego
  • 2 łyżki pasty z tamaryndowca*
  • kardamon**
  • cynamon
  • 2 łyżeczki cukru palmowego lub trzcinowego
  • 50 g orzeszków ziemnych lub nerkowca
Uwagi: Danie można zrobić też z innym mięsem, np. wołowiną, jagnięciną lub tofu dla wegetarian. Massaman curry, jak wskazuje zresztą nazwa, ma muzłumańskie pochodzenie, więc oficjalnie nie powinno używać się w nim wieprzowiny. 
* Jeśli macie problem z kupieniem pasty z tamaryndowca, w ostateczności można podratować się trochę sosem Worcestershire, którego tamaryndowiec jest ważnym składnikiem. Ja zrobiłam tak za pierwszym razem, zanim udało mi się pastę kupić i danie nadal było pyszne! Jednak mimo wszystko polecam zaopatrzyć się w tą pastę, bo nic jej tak naprawdę zastąpić nie jest w stanie.
** Oryginalnie powinno się używać ziaren kardamonu i uprażyć je na patelni oraz laski cynamonu. Ja jestem jednak z natury leniwym stworzeniem, więc idę na łatwiznę i używam tych sproszkowanych.



Zaczynamy czary: Pastę curry rozrabiamy z mleczkiem kokosowym w woku lub głębokiej patelni i gotujemy na średnim ogniu przez parę minut. Dadajemy kurczaka pokrojonego w kostkę i pozwalamy mu się dusić w sosie (bez przykrycia!) przez około 10 minut. Dodajemy śmietankę kokosową i zostawiamy na kolejne 10 minut na wolnym ogniu. Ziemniaki obieramy i jeśli są duże, kroimy na spore kawałki. Szalotki obieramy (ja dodatkowo przekrajam je na pół lub 4 części jeśli są duże). Dodajemy do curry pozostałe składniki i trzymamy na ognie, aż ziemniaki i mięso będą miękkie.



Curry podajemy najlepiej z ryżem. Ze względu na ziemniaki samo curry jest już bardzo sycące, więc ryżu naprawdę nie trzeba dużo. My lubimy z Maurycym dodać jeszcze pod koniec gotowania trochę warzywek  z tajskiej mieszanki, czyli poszatkowaną białą kapustę, zieloną paprykę, czerwoną cebulkę i papryczki chili (wsumie około 200-300 gram całej mieszanki warzyw). Proporcje jakie tu podałam z powodzeniem wystarczą dla 3-4 osób, albo 2 okrutnie wygłodniałych żarłoków ;)