Świat na talerzu: marca 2013

niedziela, 31 marca 2013

HOLANDIA: Mon chou taart

Pierwszy raz kiedy spotkałam się z tym ciastem byłam pewna, że to francuski wynalazek. Wiadomo, nazwa dość z francuska brzmiąca. Ostatnio jednak zrobiłam mały research i okazało się, że serek "Mon chou" jest marką holenderską (producent: Campina). Przepis na serniczek zresztą też zapożyczyłam ze strony owej marki. Postanowiłam nasze polsko-holenderskie święta osładzić tym pysznym i jakże prostym deserem.


Składniki:
  • dwa opakowania serka "Mon Chou" (razem 200 g)
  • 250 ml śmietanki 
  • 3 łyżki cukru pudru
  • paczka ciasteczek "Bastogne" (kruche ciasteczka korzenne)
  • 130 g masła
  • puszka "Vlaaifruit" o smaku wiśniowym (bardzo mocno owocowa frużelina :D)
Uwagi: Nie wiem czy serek jest dostępny w Polsce. Jest on bardzo gęsty, tłusto-kremowy i delikatnie słonawy. Genialny do wszelkich cream cheese frosting, z którym generalnie miałam zawsze duży problem. Ciasteczka oczywiście można zastąpić innymi korzennymi lub nawet Digestive.
Frużelinę o ile dobrze pamiętam można kupić bez większego trudu, ale jak ktoś by wolał naturalnie, to ostatnio trafiłam na świetny przepis na owe mazidło na Moje Wypieki ;)




Ciasteczka kruszymy i mieszamy z roztopionym masłem. Dociskamy mieszankę łyżką do dna formy (ja użyłam o średnicy 22 cm). Myślę, że nie trzeba bardzo mocno dociskać.. ja się na spodzie wyżyłam, a potem trudno się nam kroiło. Serek z cukrem pudrem i śmietanką miksujemy na gęstą, jednolitą masę (ok, moja wcale aż tak jednolita nie była, a i tak się tego nie czuło) i wykładamy na ciasteczkowy spód. Schładzamy w lodówce przez około 2 godziny. Na wierzch wykładamy owocową warstwę et voila! Gotowe! 


Ciacho spotkało się z wielkim entuzjazmem holenderskiej części rodziny oraz koleżanki, która wpadła w odwiedziny. Jest łatwe i szybkie do zrobienia, bez pieczenia, ale uwaga... znika jeszcze szybciej! ;)

sobota, 23 marca 2013

LIBAN: Hummus

Przyznaję się bez bicia, że uwielbiam hummus. Miałam mały dylemat, do jakiego państwa przypisać ten przepis, gdyż jest to raczej regionalny, niż narodowy dip. Choć w Izraelu zjada się ogromne ilości hummusu oraz kraj ten eksportuje mazidło na szeroką skalę, to jednak postawiłam na Liban, który toczy z Izraelem od lat wojnę o tytuł "ojca hummus". Wybór swój argumentuję faktem, że jest to danie kuchni arabskiej, a sama nazwa wywodzi się z języka arabskiego.


Składniki: 
  • 150 g ciecierzycy 
  • 3-4 łyżki tahini (pasta sezamowa)
  • 2 ząbki czosnku
  • sok z cytryny
  • oliwa z oliwek
  • kmin rzymski (ewentualnie)
Uwagi: oryginalnie ciecierzyca powinna być namoczony przez noc i ugotowana, ale ja z natury jestem bestią leniwą i idę na łatwiznę - używam ciecierzycy z puszki. 


Ciecierzycę miksujemy z tahini, sokiem z cytryny i zmiażdżonym czosnkiem na gładką masę. Jeśli jest za gęsta dodajemy wedle uznania oliwę i może trochę więcej soku z cytryny. Dodatkowo można doprawić do smaku solą, mielonym kminem rzymskim, kolendrą. Osobiście lubię w moim hummusie odrobinę kolendry :) Przed podaniem polewamy jeszcze oliwą i nabieramy za pomocą kawałków podgrzanego chlebka pita. 



Jak dla mnie to idealny lunch! Pyszny, zdrowy, sycący i przy tym niezwykle szybki i łatwy w przygotowaniu. 

poniedziałek, 18 marca 2013

SZWECJA: Kladdkaka

Oglądane ostatnio przez nas skandynawskie seriale ("The Killing" i "RealHumans" - oba polecam) zaczęły mocno oddziaływać na moją wyobraźnię i chodziły mi po głowie przepisy z tychże krajów. Ostatecznie akcja kulinarna "Kuchnia Szwedzka" na Durszlaku.pl przypieczętowała decyzję i rzuciłam w wir internetowego researchu. Początkowy faworyt Gravlax okrutnie mnie załamał, kiedy to wyczytałam, że łosoś ma się marynować i peklować przez parę dni... Oj nie, dziękuję. Może kiedyś będę bardziej zmotywowana i nie zabraknie mi odwagi na takie eksperymenty. Dziś poszłam na łatwiznę i żeby zaspokoić mój głód cukru i czekolady upiekłam błyskawiczne ciasto Kladdkaka (nazwa i konsystencja deseru jakoś przywołuje u mnie dziwne, nieapetyczne skojarzenia :D).


Składniki:
  • 150 g stopionego masła
  • 200 g cukru
  • 50 g kakao
  • 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 2 jajka
  • 140 g mąki
Uwagi: Przepis wygrzebałam na stronie swedishfreak.com. Proporcje są przeliczone na gramy, gdyż przepis oryginalnie podaje w decylitrach i cups, czego osobiście nieznoszę.



Masło roztapiamy i studzimy. Wszystkie składniki wrzucamy do miski i dobrze razem mieszamy na gęstą, mocno kakaową masę. Natłuszczoną formę wysypujemy bułką tartą (tudzież mąką... ja poszłam w tym kierunku z braku bułki w domu). Masę przekładamy do formy i pieczemy w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez około 20 minut. Zbyt długie pieczenie grozi tym, że ciasto nie będzie mokre i cudownie błotniste :)


Ciacho jest naprawdę błyskawiczne, ciężkie i smaczne. Momentalnie pochłonęłam dwa kawałki posypane cukrem puderem. Ponoć świetnie pasuje do niego bita śmietana, więc zaraz lecę do sklepu zrobić zakupy i koniecznie nie mogę o śmietanie zapomnieć! :)

środa, 13 marca 2013

REPUBLIKA POŁUDNIOWEJ AFRYKI: Bobotie

W zeszłym roku podczas rodzinnego weekendu jednak z ciotek Maurycego zaserwowała pyszną mięsną zapiekankę z Surinamu - Bobotie. Nieco później dowiedziałam się, że jest to tradycyjnie danie południowo-afrykańskie, jednak jak można się domyślać, holenderscy kolonizatorzy maczali w nim swoje palce. Mięsna zapiekanka z przyprawami do Afryki najpierw przywędrowała z Batavii, czyli indonezyjskiej kolonii Królestwa Niderlandów, a potem zapewne z niewolnikami i kolonizatorami trafiła dalej do Surinamu. Poszperałam w sieci, porównałam przepisy i prezentuję Wam "autentyczne południowo-afrykańskie Bobotie", jak to określono w Kaapstadmagazine.nl.


Składniki:

  • kilogram mielonej wołowiny
  • 2 cebule
  • gruba kromka białego pieczywa (bez skórki)
  • 250 ml mleka
  • 2 jajka
  • łyżka curry
  • 1,5 łyżki cukru
  • 2 łyżeczki soli
  • szczypta pieprzu
  • pół łyżki kurkumy
  • sok z cytryny (tudzież 2 łyżki białego octu winnego... co kto woli, ja wole cytryne)
  • 6 migdałów pokrojonych w ćwiartki
  • pół szklanki rodzynków
  • 4 liście laurowe
Uwagi: Przepis podaje proporcje dla 4 osób. Ja jak zwykle z racji limitu gęb do wykarmienia wszystkie składniki podzieliłam na pół. Pozwoliłam sobie też dodać 2 ząbki czosnku, bo lubię, a widziałam w innych przepisach. Przepis podaje też, żeby danie serwować z 3 łyżkami chutney, ale jakoś nie było pod ręką, więc się obeszliśmy.



Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni i smarujemy naczynie żaroodporne tłuszczem. Cebulkę (i czosnek) siekamy i rumienimy ładnie na patelni. Dodajemy mięsko i lekko podsmażamy. W międzyczasie kromkę  chleba namaczamy w połowie mleka (ja przed namoczeniem potargałam kromkę na kawałeczki, bo później tak czy tak trzeba byłoby ją rozdrobnić). Odciskamy chleb i rozdrobnione kawałki dodajemy do mięsa. Dorzucamy następnie jedno jajko, sok z cytryny, rodzynki, migdały i przyprawy oraz dobre mieszamy. Całość przekładamy do naczynia żaroodpornego, wtykamy listki laurowe na sztorc i danie wędruje do piekarnika na około 45 minut. Mniej więcej pół godziny przed końcem polewamy wierzch miksturą przygotowaną z drugiego jajka roztrzepanego z resztą mleka. 


Bobotie najlepiej podawać z żółtym ryżem szafranowym (można dodać do niego trochę rodzynek) i sałatką ogórkową. Czytałam też o wersji z bananem :) Osobiście bardzo polecam to danie z fasolką szparagową. W takiej wersji + zielone jabłuszko (wszystko razem wymieszane z mięsem i pieczone w całości) proponuje firma Knorr, której suche składniki na Bobotie można kupić w zgrabnym opakowaniu z serii "Wereld Gerechten" (Dania Świata). Próbowałam już wcześniej i bardzo mi smakowało. Maurycy jednak opowiedział się za moim domowym "autentycznym południo-afrykańskim Bobotie" :)