Och jakże ja uwielbiam samosy. Zdecydowanie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Maurycy ową miłość podziela, więc zamawiamy je zawsze, gdy trafimy do indyjskiej restauracji. Robiłam je już parę razy sama, ale jako że nie lubię babrać się ze smażeniem w głębokim oleju, to zawsze kombinowałam jak się da i wyszukiwałam wersje z piekarnika. Choć typowe samosy robi się z ciasta filo, znalazłam w mojej magicznej książce kucharskiej przepis na owe pierożki w... cieście francuskim. Pomyślałam, że to ciekawa alternatywa dla tych, którym nie chce się bawić z wyrabianiem ciasta samemu i którzy nie mają gdzie ciasta filo kupić.
Składniki:
- 2 średniej wielkości ziemniaki pokrojone w kostkę
- 80 g zielonego groszku (świeżego lub mrożonego)
- 2 łyżki świeżej kolendry, posiekanej
- łyżka sosu sojowego
- łyżeczka mielonego kuminu rzymskiego
- łyżeczka chili
- pół łyżeczki drobno posiekanej papryczki chili
- 1/4 łyżeczki cynamonu
- 2 łyżki soku z cytryny
- plastry ciasta francuskiego
Odstępstw tym razem nie ma, bo uważam, że ciasto francuskie już wystarczająco odbiega od oryginału. Udało mi się kupić ciasto w postaci kwadracików, ale jeśli macie je w rolce (takie z Polski pamiętam), to wytnijcie okręgi o średnicy 10 cm (tak zaleca przepis, ale ja chciałam mieć piramidki).
Ziemniaczki gotujemy, studzimy i lekko rozgniatamy widelcem. Mieszamy w misce z groszkiem, kolendrą i wszystkimi przyprawami-dodatkami :) Mniaaam... od razu zaczyna się rozchodzić pyszny zapach. Ok, najłatwiejsza część za nami. Nadzienie nakładamy na środek przygotowanego ciasta i sklejamy w ładnego pierożka. Dobrze zabezpieczcie brzegi (np. widelcem). Hmm... to też wcale nie było takie trudne. No dobra, idziemy dalej. W garnku rozgrzewamy olej do smażenia (wg przepisu głębokość na 2 cm wystarczy... ja się znowu zapędziłam nieco). Delikatnie, z precyzją sapera umieszczam pierożka w oleju. Hmm, nie pryska, ładnie skwierczy. Dajemy drugiego. Po 1-2 minutach obracamy je na drugą stronę. Ależ są piękne! Takie złociście rumiane :)
Radośnie unoszą się na powierzchni oleju. Gdy kolejne samosy smażą się parami, na prędce przygotowuję do nich sos:
- 140 ml jogurtu
- 140 ml maślanki
- mały duży pęczek świeżej mięty (15g)
- pół łyżeczki mielonego kuminu
Jakież to było dobre! Nawet Hank się nimi zainteresował... jak Boga kocham, chyba nam się jakiś kot semi-wegetarianin trafił. Na przyszłość mogłabym zrobić je ciut mniejsze lub bardziej wypchane farszem. Oho... Maurycy słysząc o czym właśnie piszę już zawodzi: "A możemy je dzisiaj też mieć?..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz