Ten deser chodził już za mną od dłuższego czasu. Coś jest takiego w cytrusach, co przyciąga mnie ogromnie. Może to ich świeży, kwaskowy smak? Może lekki powiew egzotyki? A do tego limonki mają najcudowniejszy odcień zieleni, który zawsze wywołuje błogi uśmiech na mej twarzy. Nie tracąc więcej czasu, zrobiłam mały wywiad internetowy i ostatecznie postanowiłam skorzystać z przepisu ze strony Moje Wypieki. Na sam koniec dodałam jedynie bezową kołderkę, bo wyczytałam, że tak właśnie podawało się tradycyjne Key Lime Pie (poza tym nie wiedziałam co zrobić z białkami, a nie chciałam ich wyrzucać).
Składniki:
- 75 g ciasteczek Digestive
- 30 g roztopionego masła
- 2 jajka
- pół puszki słodzonego mleka skondensowanego
- trochę otartej skórki z limonki
- 65 ml soku z limonki (wyszły mi 3 sztuki)
Odstępstwa: Składniki zostały tu podane przez nie w pomniejszonych ilościach o połowę. Wynika to z tego, że ciasto piekłam w mini foremeczce o średnicy 12 cm. Maurycy nie jest jakimś wielkim amatorem słodkości, a ja żeby nie mieć wielkich wyrzutów sumienia, że wszystko sama zjadłam zaopatrzyłam się kiedyś w taką właśnie foremeczkę. W sam raz na deser dla 2-3 osób i jak znalazł do eksperymentowania (ostatecznie jeśli ciasto nam się nie uda, mniej do wyrzucenia/zmarnowania) ;)
Ciasteczka drobno rozkruszamy i mieszamy z roztopionym masłem. Natłuszczoną formę wykładamy masą ciasteczkową, bardzo dokładnie dociskając do dnia i brzegów (pomogłam sobie w tym zadaniu łyżką). Podpiekamy przez około 10 minut w piekarniku rozgrzanym do 170 stopni. Lekko ostudzamy.
W między czasie żółtka oddzielamy od białek i ubijamy je na puszystą masę. Białka mogę powędrować póki co do lodówki. Dodajemy do masy mleko skondensowane, sok z limonki i skórkę i miksujemy razem. Przelewamy całość do formy z ostudzonym ciasteczkowym spodem i ładujemy z powrotem do nagrzanego do 170 stopni piekarnika. Pozostawiłam tam ciacho na około 12 minut, ale zaznaczam, że jest to ciasto miniaturka. Powierzchnia limonkowego kremu się ładnie ścięła.
Przed podaniem ubiłam białka z cukrem pudrem na sztywną bezę, ozdobiłam nią tartę i podpiekłam chwilę w piekarniku. Od razu przyznam się bez bicia, że ustawiłam chyba za wysoką temperaturę, bo powierzchnia bezy dość szybko się zrumieniła, jednak wewnątrz była jeszcze zbyt surowa. Następnym razem bardziej skręcę piekarnik i potrzymam ją dłużej w niższej temperaturze. Nie mniej jednak ciacho polecam! Zarówno ja, Maurycy i teściu byliśmy zachwyceniu smakiem i musieliśmy walczyć o ostatni kawałek. Idealne zrównoważenie słodkości i kwaskowego, orzeźwiającego smaku, kruchości spodu i aksamitnego, kremowego kremu. Już wyobrażam sobie jakie pyszne musi być latem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz